Blog,  Religia i polityka

Moja cisza wyborcza trwa 5 lat oraz rzecz o wartościach chrześcijańskich

Zbliża się druga tura wyborów prezydenckich w Polsce. Jako że pełnię funkcję pastora w jednym z Kościołów protestanckich, wstrzymuję się od publicznego zabierania głosu w sprawach politycznych – nie namawiam, nie agituję ani nie ujawniam swoich wyborów w głosowaniu. Jeśli zdarza mi się podzielić z kimś tymi treściami, to jedynie z wąską grupą najbliższych, wśród której wiem, że moja wypowiedź nie wywoła niepożądanych skutków (takich jak tworzenie podziałów, budowanie sojuszy, wywieranie wpływu na innych itd.).

Nie oznacza to jednak, że nie mam żadnych poglądów politycznych, że nie korzystam z praw obywatelskich ani że sprawy doczesne są mi obojętne. Nie angażuję się w dyskusje z uwagi na wrażliwość tej materii – w Polsce nic nie dzieli nas tak bardzo jak polityka.

Jak to mawia nasz Prezydent:

„Jeśli chcesz być prezydentem, musisz być twardy”,

ja bym powiedział, odnosząc tę formułę do mojej sytuacji życiowej:

„Jeśli chcesz być pastorem musisz być ostrożny”.

W świecie, w którym łatwo o fragmentyzację, podziały, wojny plemienne czy choćby o urazę majestatu, należy być ostrożnym. W końcu wierzę, że Bóg jest dla wszystkich, a moją misją jest:

wsparcie ludzi w ich drodze do Boga, drodze wiary.

Mówimy tu o wsparciu ludzi, wszystkich – zarówno tych, którzy głosują na pana Karola Nawrockiego, jak i tych, którzy głosują na pana Rafała Trzaskowskiego; tych, którzy oddają głos nieważny, i tych, którzy w ogóle nie głosują. Jako pastor jestem nim nie tylko w kościele, ale niemal cały czas – jeśli chcę właściwie realizować misję, do której zostałem powołany, nie mogę sobie pozwolić na luksus prywaty.

Czy moja modlitwa miałaby takie samo oddziaływanie na zwolennika opcji X, gdyby wiedział, że jestem przeciwnikiem tej opcji? Czy moje kazania – w których i tak niejednokrotnie poruszam kwestie kontrowersyjne – wybrzmiałyby zgodnie z moim zamiarem, gdybym przed nabożeństwem opublikował na Facebooku zdjęcie z moim kandydatem (zakładając, że takowy istnieje)? Czy ktoś z dylematem moralnym otworzy się przede mną, wiedząc, że zagłosowałbym na każdego innego kandydata, tylko nie na tego „właściwego”?

Od razu zaznaczę, że nie zawsze tak postrzegałem swoją rolę – można powiedzieć, że to przyszło z wiekiem albo przynajmniej z doświadczeniem. I nie chcę teraz oceniać tych duchownych, którzy decydują się wyrażać swoje poglądy, sympatie lub antypatie. Mówię jedynie o tym, co obecnie uważam za słuszne i czego staram się trzymać. Nie zawsze jest to łatwe – niejeden komentarz, niekiedy kilkuakapitowy, musiał zostać usunięty…

Ksiądz pastor czarno biały

Nie znam się, ale się wypowiem?

Oprócz zasady milczenia w sprawach politycznych, której – jak sądzę – staram się konsekwentnie przestrzegać, mam jeszcze jedną zasadę, tym razem o charakterze bardziej ogólnym:

Staram się nie wypowiadać na tematy, na których się nie znam.

Naturalnie, nie wymyśliłem tej zasady i nie jestem jedyną osobą, która stara się ją stosować. Niestety, nadal zdarza mi się zabierać głos w kwestiach, w których nie jestem specjalistą. Staram się wtedy dodać zastrzeżenie: „tak mi się wydaje”, „na tyle, na ile wiem”, „o ile mnie pamięć nie myli” albo „moim zdaniem”. W rozmowach nieformalnych, w kontaktach towarzyskich, poziom mojej czujności zazwyczaj spada, jednak przynajmniej w wypowiedziach publicznych próbuję zachować ostrożność.

Zatem po pierwsze nie wypowiadam się w debacie publicznej jako obywatel z uwagi na samoograniczenie, które sam sobie narzuciłem w wyniku takiego, a nie innego, zrozumienia funkcji i roli osoby duchownej. Po drugie nie jestem znawcą, nie jestem politologiem, a nawet amatorem polityki trudno byłoby mnie nazwać.

Gdyby tylko każdy nieznawca wypowiadał się rzadziej, internet byłby przestrzenią o znacznie większym potencjale edukacyjnym.

Jest jednak pewna kwestia, w której zarówno jako pastor, teolog filozof amator mogę się wypowiedzieć i chętnie zrobię to w następnym akapicie.

Jezus wiodący lud na barykady
Jezus prowadzący lud na barykady; obraz AI w oparciu o mój autorski prompt; aluzja do obrazu autorstwa E. Delacroix "Wolność wiodąca lud na barykady" (1830, olej na płótnie, Luwr, Paryż).

Dlaczego tzw. „wartości chrześcijańskie” nie są chrześcijańskie?

Od każdej dobrej reguły musi być przynajmniej jeden dobry wyjątek – tak przynajmniej głosi pewna dobra reguła. Tak i w tym przypadku – zdarza się od czasu do czasu, że moja wypowiedź publiczna dotyka spraw poruszanych w polityce jeśli, tematyka zazębia się z tym, czym zajmuję się na co dzień. Jakie to tematy?

Miejsce religii w życiu publicznym, instytucje kościelne, życie wspólnoty religijnej, katecheza prowadzona w ramach publicznego systemu oświaty, wolność religijna czy – jak w tym przypadku – pewne merytoryczne kwestie z zakresu filozofii religii.

W tym momencie wypowiem się w kwestii tego, co zwykło się nazywać kwestią „wartości chrześcijańskich”. Polacy, a przynajmniej aktywni wyborcy, są w tym momencie mniej więcej po połowie podzieleni, a idzie właśnie o to, jaką rolę w stanowieniu prawa winny spełniać tzw. „wartości chrześcijańskie”. W końcu Polska jest krajem w większości wierzącym w Boga, z dominacją chrześcijan, a wśród nich pierwsze miejsce zajmują ludzie deklarujący swoją przynależność denominacyjną jako rzymscy katolicy.

Nie ma jednak konsensusu co do tego, jaki dokładnie powinien być wpływ zasad moralnych Kościoła rzymskokatolickiego. Według jednych większy, według drugich mniejszy, a nawet żaden. Z jednej strony mit (choć jak każdy mit, w pełnym znaczeniu słowa, historycznie umocowany) Polak-katolik. Nie jesteś katolikiem, nie jesteś Polakiem. Tzn. ja nie jestem katolikiem, więc według połowy aktywnych wyborców nie jestem Polakiem, mimo, że posiadam obywatelstwo polskie, tu się urodziłem, tu mieszkam, pracuję, płacę podatki, tworzę poezję i piszę blog w języku polskim… ale to nie wystarcza, bo nie byłem ochrzczony jako niemowlę, nie byłem u Pierwszej Komunii Świętej, nie przyjmowałem bierzmowania itd.

Druga połowa wyborców jednak uważa, że religia jest kwestią prywatną, a Państwo powinno funkcjonować w oparciu o rozdział Kościoła od Państwa, uwzględniając inaczej wierzących, wątpiących i niewierzących, uznając racjonalistyczne podstawy ustanawiania praw i porządku społecznego nad kościelnym porządkiem. Dla tej drugiej połowy Polaków mógłbym być nawet całkiem niezłym patriotą.

I o ile jestem w stanie przeboleć opinię tej pierwszej połowy o mnie samym – w końcu wychowywałem się w latach ’90, w małej miejscowości i od dzieciństwa byłem „tym Innym” – o tyle nie mogę się zgodzić, że promowanie zasad Kościoła rzymskokatolickiego jako „zasad uniwersalnych„, „wartości chrześcijańskich” czy „fundamentów kultury” jest zasadne czy właściwe.

Moje zdanie nie wynika teraz nawet z mojego światopoglądu – nie bronię teraz tego, w co wierzę lub uważam, że jest słuszne. Raczej staram się sprostać wymogom racjonalności i spojrzeć na tekst Nowego Testamentu, na myśl chrześcijaństwa pierwotnego – i nie mogę dopatrzeć się tam zapędów państwotwórczych. Jezus z Nazaretu nie tworzył Państwa, nie tworzył Królestwa Ziemskiego – określał albo Królestwem (czyli Panowaniem) Bożym, albo Królestwem Niebios. Nauka apostolska nie była doktryną społeczną rozumianą jako polityka społeczna partii X.

Ktoś powie, że nie jesteśmy w stanie porównać dzisiejszych możliwości wynikających z demokratyzacji i suwerenności państw narodowych, w przeciwieństwie do czasów I wieku n.e. – czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy to chrześcijanie byli przez niemal 300 lat prześladowani i nie mieli zbyt wiele do powiedzenia w kwestii prawa rzymskiego.

Jezus z Nazaretu przedstawiony w Ewangeliach uczynił znacznie więcej, niż było konieczne, aby ludzie – czy to Żydzi, czy Rzymianie – nie pomylili Jego niebiańskiej misji z ich ludzkimi, ziemskimi wyobrażeniami. Uczniowie Jezusa oczekiwali przywódcy politycznego, który uczyniłby Izrael znów wielkim (MIGA) [1]. Piłat z kolei obawiał się, że przywódcy żydowscy napiszą skargę do cesarza właśnie podnosząc zarzut wywoływania zamieszek politycznych – jak gdyby Jezus z Nazaretu miał prowadzić lud na barykady i walczyć przeciwko rzymskiemu okupantowi.

Abym nie okazał się gołosłowny poniżej potwierdzenie powyższej tezy o tym, że Jezus z Nazaretu nie dążył do ustanowienia ziemskiej władzy (imperium, państwa czy też porządku społecznego narzacanego odgórnie):

„Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd” (J 18,36).

„Królestwo Boże nie przyjdzie w sposób dostrzegalny. I nie powiedzą: ‘Oto tu jest’ albo: ‘Tam’. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest” (Łk 17.20.21).

„A Jezus, poznawszy, że mieli przyjść i porwać Go, aby uczynić Go królem, sam usunął się znów na górę, całkiem sam” (J 6,14.15).

Zatem, pomijając na chwilę (aby też nie mnożyć tekstu bez potrzeby) samą treść tzw. „wartości chrześcijańskich” – bo i tu miałbym wiele do powiedzenia – należy wyartykułować, że idea, jak gdyby Państwo ziemskie miało być kształtowane na wzór Królestwa Bożego, jest niechrześcijańska. Ściślej ujmując, nie jest to idea wynikająca z nauczania Jezusa z Nazaretu, Jego najbliższych uczniów czy Pawła z Tarsu.

Pomysł, aby ingerować w państwo, a następnie narzucać pozostałym „wartości” Królestwa Bożego – nawet jeśli faktycznie okazałyby się piękne, dobre i prawdziwe – nie pochodzi z doktryny Jezusa z Nazaretu. Jezus nie nauczał ani tym bardziej nie wymagał od nikogo narzucania komukolwiek wartości Królestwa Bożego. Wynika to choćby z samego faktu, że Królestwa Bożego nie szerzy się systemowo, nie propaguje się poprzez programy polityczne, rozporządzenia czy ustawy, ale poprzez odpowiedź serca na cichy głos Ducha Świętego

Królestwo Boże, którego nauczał Jezus z Nazaretu, rozpoczyna się w sercu człowieka, a skutki jego oddziaływania rozlewają się na społeczeństwo, ale nie poprzez opresyjny aparat władzy. Dlatego Jezus gardził propozycją zostania królem, przywódcą czy generałem. Traktował z dystansem możnowładców, którzy nie mieliby nad Nim żadnej władzy, gdyby ta nie była im dana z góry (od Boga). 

I dlatego każdy, kto w obliczu wyborów politycznych głosi dzisiaj wyższość „wartości chrześcijańskich” nad wartościami ogólnoludzkimi, humanistycznymi, nie propaguje myśli Jezusa z Nazaretu, a przynajmniej nie w tym zakresie. 

Nie twierdzę, że powyższa refleksja winna decydować o naszym głosowaniu w najbliższą niedzielę – broń Boże, to nie może być jedyny argument ani ZA. ani PRZECIW. Jednak jeśli dla kogoś właśnie ta kwestia jest jedyną, decydującą w tych wyborach, to należy jasno stwierdzić – Jezus Chrystus nie wprowadza swojego Królestwa poprzez władzę państwową. Królestwo Boże nie szerzy się poprzez Prezydenta RP, Sejm i Senat czy Sąd Najwyższy, a jeśli ktoś chce nam wmówić, że jest inaczej, pamiętajmy, że to nie jest metoda działania Mistrza z Nazaretu. Nie dajmy się zwieść.

[1] Z ang. Make Israel Great Again – Uczynić Izrael znów wielkim; nawiązanie do hasła prezydenta USA.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *