Blog,  Wyznania Sensoholika

Dlaczego nie wystarczają mi odpowiedzi religijne? Wyznania Sensoholika (2)

W poprzednim wpisie zarysowałem początki moich rozważań filozoficznych, których źródła z jednej strony można upatrywać po prostu w mojej naturze czy osobowości, z drugiej zaś w specyfice środowiska i wychowania religijnego, w którym zostałem ukształtowany. Czytanie, słuchanie ze zrozumieniem, moderowanie i/lub udział w dyskusji oraz przemawianie do zgromadzenia – to zdolności, które dzięki Kościołowi mogłem opanować, po prostu praktykując w bezpiecznym, kameralnym gronie 30-40 wyznawców w zborze (parafii) w Zduńskiej Woli, gdzie spędziłem mój okres dojrzewania osobniczego.

Wspomniałem ostatnio również, że jednym z motorów napędowych moich rozważań o naturze filozoficznej był Problem zła – dlaczego zaistniało zło, skoro istnieje doskonale dobry, wszechwiedzący i wszechmocny Bóg, który stworzył idealny świat? To pytanie pobudziło mnie i moich dwóch przyjaciół do wielu godzin dyskusji. Niestety wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to jest problem filozoficzny, a NIE teologiczny (a raczej: że rozwiązanie tego problemu przynależy do dziedziny filozofii, a nie teologii).

I tu powoli wchodzimy w zagadnienie dzisiejszych zwierzeń – dlaczego nie wystarczyły mi odpowiedzi religijne? Skąd taka odwaga albo przekora, czy może nawet buta by zadawać pytania? Zapraszam do lektury.

Sylwetka Pytającego

Najpierw spróbujmy zarysować sobie sylwetkę Pytającego, co może okazać się przydatne, aby rozpoznać go, gdy będzie zmierzał w naszą stronę. Wtedy najlepiej jest znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, może w toalecie, może w samochodzie, spróbować zagadać do przypadkowego przechodnia czy może oddzwonić w końcu na numer w sprawie fotowoltaiki. Wszystko, aby tylko nie skonfrontować się z Pytającym.

Człowiek, który ma pytania, czy choćby jedno pytanie, ale prawdziwe pytanie, na które prawdziwie poszukuje odpowiedzi, jest człowiekiem bardzo zawziętym, niespokojnym i niedającym spokoju swoim rozmówcom. Jego niewiedza czy niepewność są motorem napędowym, są jego motywem przewodnim, mapą i kompasem – będzie podążał, jak Sokrates [1], gdziekolwiek trzeba, aby odnaleźć odpowiedź. 

Już ta krótka charakterystyka pomaga nam zrozumieć, dlaczego Pytający nie jest we wspólnocie, szczególnie wspólnocie religijnej, mile widziany. Nikt nie chce tracić sobotniego popołudnia, psuć dobrego obiadu czy spaceru na jakiś temat, który mieści w sobie pięć podtematów, rozgałęzień, wątków pobocznych, założeń wstępnych i reguł dochodzenia do konsensusu. 

Przecież dla religijnie wierzących (nie mówię teraz o wierzących-filozofujących) wszystko jest zasadniczo proste, a jeśli ktoś tego nie rozumie lub nie zadowala go obecny stan (nie)wiedzy panujący we wspólnocie to albo: (1) nie wierzy do końca, (2) albo szuka wymówki, aby potwierdzić swoje grzeszne, wygodne życie, (3) albo jest nieutwierdzony w wierze, bądź też (4) nie jest szczery. 

W takiej sytuacji zazwyczaj stosuje się krytykę wobec Pytającego, a NIE wobec dotychczasowej, przyjętej przez wspólnotę odpowiedzi na dane pytanie. Pytający, Niewiedzący, Poszukujący, Wątpiący jest jednak zazwyczaj przez wspólnotę temperowany. Po 10 minutach rozmowy okazuje się, że wszystko sprowadza się do pytania „Ale czego ty nie rozumiesz? Przecież wszystko jest proste… Wszystko jest napisane…”.

Nie zawsze tak jest; po prostu zazwyczaj tak jest… A szkoda, bo to ludzie tworzą wspólnotę, a nie odpowiedzi, doktryny, teologie i filozofie. Niekiedy wspólnota tak boi się utracić dotychczasowe odpowiedzi na trudne pytania, że woli czasem niejako stracić tych Pytających.

Geneza Pytającego

Skąd więc się wzięło w moim umyśle to, co powinno być przyjmowane na wiarę, jako pewnik?

Ciekawe jest to, że gdy staram się przeprowadzić refleksję nad tym pytaniem, to źródło tego dociekania, pytania i kwestionowania znajduję właśnie nie gdzie indziej jak w samej religii, a dokładniej w Kościele, w którym dorastałem.

Jak już wspominałem, Kościół ten wywodzi się z tradycji protestanckiej i nurtu restoracyjnego – to znaczy, że podstawą doktrynalną jest pewna postawa buntu, sprzeciwu wobec zastanego status quo oraz hasło powrotu do korzeni, do tego, jak było naprawdę, poszukiwanie i dążenie do Prawdy za wszelką cenę

Naturalnie – wszystko jest dobrze, dopóki kwestionujesz i krytykujesz katolicyzm czy inne Kościoły protestanckie, ale gdy chcesz pozostać konsekwentny i tę samą miarę rzetelności przyłożyć do tradycji i dogmatów twojego własnego Kościoła, to zaczynają się rodzić problemy.

Powtórzmy zatem – geneza moich nieustępliwych dociekań leży w tym samym punkcie, do którego owe dociekanie i krytyczne pytanie wraca i napotyka opór. To trochę tak, jak gdyby koledzy z osiedla uczyli cię samoobrony przed tymi z Batorego – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – ale gdy już zagrożenie zewnętrzne ustaje to właśnie oni, ci starsi koledzy z twojej ulicy, stają się twoimi gnębicielami, z tą różnicą, że teraz już nie możesz się bronić. Jeden na wszystkich, wszyscy na jednego

Albo to tak, jak gdyby twój wychowawca walczył o sprawiedliwe traktowanie twojej klasy przez wszystkich innych nauczycieli w szkole, ale sam był wobec swojej klasy najbardziej niesprawiedliwym nauczycielem. 

Dlatego mam podstawy twierdzić, że jeśli kwestionuję odpowiedzi, których mnie nauczono, to tylko dlatego, że właśnie bardzo dobrze mnie nauczono. 

Pytania przejawem Rozumu

Uważam, że rozum jest dany przez rozumnego Stwórcę. Albo inaczej mówiąc: to, że posiadamy rozum i że świat daje się rozumnie poznawać, i opisywać, choćby przez prawa matematyki i fizyki, jest dość mocną przesłanką za tym, że istnieje jakiś racjonalny Stwórca, albo wyższa Racjonalność w tym świecie (nad tym światem).

Uważam, że jest to jeden z najmocniejszych argumentów teistycznych na rzecz wiary w istnienie Boga i każdy kto chce sprzeciwić się temu argumentowi, obala sam siebie, bowiem używa jakiejś racjonalnej argumentacji, czyli wierzy w jakąś obiektywną racjonalność (nawet jeśli nie nazywa jej Bogiem, to wierzy, że istnieje racjonalność po prostu). Dlaczego mówię, że „wierzy” w racjonalność? Bo przecież racjonalności nie spotykamy w świecie przyrody tak jak spotykamy kamień, czy drzewo, ale odkrywamy ją naszym umysłem, czyli wierzymy, że jest coś takiego, co nasz umysł odkyrwa coś, co jest, istnieje. A gdyby ktoś chciał teraz powiedzieć, że umysł nie tyle odkrywa racjonalność, co ją konstruuje, to nadal – konstruuje na podstawie czegoś, co jest w świecie. Możemy przecież wziąć do ręki po jednym jabłku i zobaczymy, że razem dają dwa jabłka, a nie trzy.

Więc moim zdaniem argument z racjonalności świata jest jednym z najmocniejszych argumentów za istnieniem racjonalnego Boga, lub za wiarą w istnienie racjonalnego Boga. I do tego wniosku również dochodzimy drogą racjonalną, rozumową, poprzez myślenie analityczne.

Gdy idzie o „walkę” z ateistami to bardzo lubimy posługiwać się argumentami racjonalnymi (bo oczywiście biblijne argumenty do nich nie trafiają) – wtedy jest okej używać rozumu i udowadniać istnienie Boga (na tyle, na ile to potrafimy, lub na ile jest to w ogóle możliwe). Ale gdy chcemy iść dalej, wtedy to już jest nie do końca okej:

Nie polegaj na własnym rozumie, ale zaufaj Panu… To, co u świata głupie wybrał Bóg…

Takie teksty biblijne pojawiają się w tym momencie dyskusji, które rzekomo miałyby wskazywać, że racjonalizm jednak nie jest wskazany i należy go zdeprecjonować. Ale przecież ten rozum dał Bóg i rozum ludzki jest w jakimś ułamku odbicie Boskiego Rozumu.

Co ciekawe, większość moich współwyznawców z Kościoła sprzeciwia się temu, co robią wyznawcy organizacji świadków Jehowy. Cieszy mnie to, że ten przykład jest dość analogiczny – również mamy ludzi, którzy „znają Biblię”, traktują na poważnie swoją wiarę w Boga i również mają (a może nawet i większe) zacięcie misyjne, tzn. aby mówić innym o tym, w co wierzą tym samym zachęcając (czy najczęściej zniechęcając) swoich rozmówców do wejścia w ich ślady. Piękny przykład, piękna analogia. 

Jednak, w czym będziemy zgodnie w mojej Wspólnocie, to w tym, że przedstawiciele organizacji świadków Jehowy niewłaściwie używają tekstu Pisma Świętego (które, przy okazji mówiąc, jest tak „przetłumaczone”, aby wspierało ich wywód). Używając słowa „niewłaściwie” zakładamy, że istnieje coś takiego jak „właściwie”, to znaczy, że są pewne reguły, jakaś metoda i poznanie jej oraz trzymanie w postępowaniu badawczym doprowadza czytelnika do właściwych wniosków. 

Ale przecież to właśnie jest przejaw niczego innego jak pewnej racjonalności. Bo kto ustalił metody czytania i interpretowania tekstu Biblii? Biblia w kanonie protestanckim zawiera 66 ksiąg, ale żadna z nich nie została nazwana: „Podręcznik interpretacji tekstu Biblii„. Zatem moi drodzy współwyznwacy zgodzą się ze mną w tym, że poprzez odpowiednie opracowanie i spisanie zasad (to wszystko oczywiście winno być okraszone modlitwą) można wypracować zasady interpretacji tekstu Biblii. I takie dokumenty są tworzone w Kościołach (w tym w moim Kościele). 

To oznacza, że uznaje się potrzebę istnienia i zastosowania pewnej racjonalności, choć naturalnie problem zaczyna się wtedy, gdy owa racjonalność nie potwierdza naszych dotychczasowych doktryn…

Niemniej jednak – uznajemy we Wspólnocie racjonalność, racjonalne zasady wnioskowania… jednak jeśli Pytający chce je stosować na co dzień, może zostać oznaczony etykietą wątpiącego lub mąciciela.

Odpowiedź na tytułowe pytanie

Dla zabieganych, niecierpliwych, dla tych, którzy chcą znać odpowiedź na tytułowe pytanie, ale nie lubią mojego stylu, lub dla tych, którzy nie mając subskrypcji na chatGPT nie chcą marnować zasobów zapytań na streszczenie mojego artykułu – a przede wszystkim dla tych, którzy dotarli do tego momentu i chcieliby po prostu przeczytać podsumowaniead rem.

Dlaczego nie wystarczają mi odpowiedzi religijne? 

(1) Po pierwsze – chyba mam taką osobowość, taki „kształt mózgu”, że po prostu szukam, czy doszukuję się pewnej logiczności, całości, struktury, jak to dobrze określił kiedyś mój przyjaciel, Adam Rachwalak – Sensoholik. 

(2) Po drugie – właśnie w takiej społeczności religijnej byłem wychowywany, takim stylem wychowawczym, z takim a nie innym zestawem przekonań światopoglądowych, aby negować to, co zastane, aby nie ugiąć się pod presją tłumu, aby potrafić mocno trwać przy swoim, nawet jeśli cały tłum idzie w drugą stronę, aby za wszelką cenę (relacji społecznych, pozycji społecznej, opinii publicznej itp.) dążyć do Prawdy i nie bać mierzyć się z tradycją czy popularnymi przekonaniami. Oczywiście – nikt mi wtedy nie powiedział, że tych zasad nie można stosować do naszej organizacji (wink). 

(3) Po trzecie – uważam, że wiara w Boski Rozum, Umysł Wszechświata, który porusza konstelacjami (A. Einstein) w swoich podstaw zakłada istnienie pewnej obiektywnej racjonalności, a dążenie do niej jest wpisane w ludzki umysł, który zakorzeniony jest lub wyrasta z tego Boskiego Rozumu. Jeśli Bóg dał człowiekowi rozum i nie dołączył jasnej instrukcji używania, to wychodzę z założenia, że jest to zadanie dla człowieka – rozwijać rozum i nauczyć się go używać właściwie (dobrze), czyli zarówno poprawnie jak i ku dobru. 

Co z religią?

Naturalnie, ludzie religijni (do których ja siebie nie zaliczam) – a więc tacy, którzy definiują swoją tożsamość przez przynależność lub doktrynę religijną  powiedzą właściwe używanie rozumu musi być wyznaczone i ograniczone przez doktrynę religijną. To znaczy, że należy używać rozumu zgodnie z zasadami racjonalności, ale tak, aby nie przeczył on doktrynie religijnej. 

Jednak tu należy wyjaśnić, że takie rozumowanie musiałoby zakładać, że doktryna danej religii spadła prosto z nieba, została wprost objawiona przez Boga, jak gdyby była emanacją Boskiego Umysłu. Biorąc jednak pod uwagę historię religii, a także proces powstawania doktryny, formowania się ortodoksji (i przez analogię – herezji), trudno mi w coś takiego uwierzyć. 

Naturalnie – są takie nurty w chrześcijaństwie (lub tuż obok), gdzie twierdzi się, że oto papież jest nieomylny, gdy wypowiada się ex cathedra w sprawach wiary czy moralności, albo że w Ciało Kierownicze organizacji świadków Jehowy jest nieomylne.

W protestantyzmie, w którym zostałem wychowany i w którym na co dzień funkcjonuję, coś takiego jest nie do przyjęcia (!). Zatem – drodzy współwyznawcy z mojego kochanego Kościoła protestanckiego – nasza doktryna nie jest nieomylna, a zatem nie pochodzi bezpośrednio od Boga, a zatem używanie rozumu nie może być (zgodnie z argumentem religijnym) wyznaczone czy ograniczone doktryną religijną. 

Dlatego właśnie nie wystarczają mi odpowiedzi religijne. 

W następnym wpisie z serii „Wyznania Sensoholika” odpowiem na pytanie, czy religia może być źródłem etyki – oraz dlaczego nie. Zapraszam do śledzenia dalszych wpisów z tej serii.

[1] Należy podążać za rozumowaniem/dowodami, dokądkolwiek prowadzi/prowadzą (Sokrates).

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *