Eseje

Dramat poetów

Poeci są ginącym gatunkiem. Zresztą zawsze byli. Od wieków giną w mroku dnia codziennego, w zwykłości i potoczności, w potoku pustych słów i spojrzeń pełnych niezrozumienia. Jednak ostatnio problem ginących poetów stał się głęboko nieobecny w dyskursie intersubiektywnych konsumentów rzeczywistości; głęboko i niepokojąco nieobecny – zresztą jak sami poeci.

Czy powinniśmy się dziwić? Absolutnie. A może martwić? Już za późno. Nie należy się martwić tym, na co się nie ma wpływu, co już się stanęło i nie odstanie. A tak właśnie jest z poetami jak to było niegdyś z wiedźminami – każdej zimy ich ubywa.

Co więc można uczynić? W zasadzie nie pozostaje nam nic innego jak tylko pochylić się nad wspomnianym zjawiskiem, pomyśleć, pobyć sam na sam z tą nieznośną pustką, której nie sposób zapełnić ani doświadczyć.

Bo jak doświadczyć pustki skoro nie doświadczyło się pełni? Jak docenić to, co już z dawna zostało utracone? To tak, jak gdybyśmy chcieli powspominać stare, dobre czasy sprzed elektryfikacji bądź sprzed wynalezienia koła. Jak zatem kontemplować pustkę, której nie można doświadczyć? Oto właśnie prawdziwa istota pustki – nie da się, ponieważ byt jest, a niebytu nie ma. Nikt jednak jeszcze nie zabronił człowiekowi wtaczać kamienia, o którym wiemy z góry – zleci… 

Wydaje mi się, że i poeci drzewiej mierzyli się z tym problemem, ale od drugiej strony – jak ukazać innym, nie-poetom, że otacza nas pełnia, bogactwo, obfitość; jak opowiedzieć ludziom o czymś, czego nie doświadczyli, lub doświadczyli nieświadomie.

Podobne zadanie powzięli sobie teologowie, aby mówić o Niewypowiedzianym i ukazać w słownych analogiach Niedostrzegalne. Jednak różnica jest taka, że o teologach dzisiaj mówi się więcej w mass mediach niż o nieszczęsnych poetach; nawet ostatnio czytałem artykuł, że NASA zatrudniła dwudziestu czterech teologów. Ktoś powiedział, że to kaczka dziennikarska. Niemniej jednak: czy znacie jakąś kaczkę dziennikarską dotyczącą poetów? Bo ja nie.

Teologowie jednak (w większości przypadków) poszli na łatwiznę i zamiast po poezję sięgnęli po zdradliwą filozofię, która już niejednego zwiodła na bezdroża egzystencji. I nie – nie krytykuję teraz filozofii, tak jak nie krytykuję Słońca, które nas oświeca; ale dlaczego ludzie udają się na urlop do ciepłych krajów zamiast na Słońce? To daje do myślenia, nieprawdaż? 

Z kolei teologowie, którzy podjęli się teologii lirycznej tak naprawdę, w głębi ducha, są poetami, którzy – niczym Konrad Wallenrod – od środka chcą rozwalić teologiczny dogmatyzm. Nie pytam już kiedy ostatni raz spotkaliście modlącego się poetę, bo skoro nie spotkaliście poety w ogóle, to tym bardziej takiego, który oczy swoje wznosi ku górom rozważając skąd nadejdzie mu pomoc… Która, nota bene, nie nadchodzi.

Dlaczego jednak poeci nie stworzyli szkół wyższych, liceów profilowanych czy choćby kursów zawodowych? Dlaczego nie można znaleźć poetyckiej platformy elerningowej? Albo gdzie podziały się te wszystkie spamy ze zniżkami na szkolenie z zakresu poezji profesjonalnej? Niektórzy mówią, że dlatego, gdyż poezji nie da się nauczyć – albo się jest poetą, albo nie. To jednak nie jest do końca prawda. 

Nikt nie rodzi się poetą, ale też poetą nie da się nikogo uczynić. To Czas, zwany przez niektórych losem, przez innych zaś Bogiem, wybiera sobie swoich proroków Prawdy, mesjaszów zamyśleń i kapłanów słowa; Czas, który doświadcza ludzki umysł zdarzeniami, przemianą i przemijalnością, kruchością egzystencji i znikomością świata ludzkiego, ten sam Czas, który ujawnia Piękno, Prawdę i Dobro… Trudno jednak stwierdzić, czy wybiera On tych, którzy są zdolni dostrzec obfitość, czy raczej uzdalnia tych, którzy żyją w obfitości – ta dyskusja jak dotąd nie doczekała się rozstrzygnięcia.

Jedno jest pewne – poetów jest coraz mniej, a ci, którzy istnieją, również są mniejsi. I nie mówię teraz o ich obiektywnej randze, o jakimś arbitralnym rankingu wierszy, liście przebojów czy kanonie lektur szkolnych. Mówiąc, iż poeci są mniejsi mam na myśli konkretnie poetów – nie ich twórczość. Kurczą się w sobie pod wpływem wszechogarniającej manii wielkości, partykularnych interesów oraz krótkowzroczności ministrów edukacji.

Potyczki ze światem grabieżców to niejedyne zmaganie proroków – walczą oni również z samymi sobą, czy raczej ze swoją dialektyczną, bipolarną naturą mięsa i ducha; toczą tzw. wielki bój, pomiędzy nocą a dniem, myślą a patrzeniem, twardym stąpaniem po ziemi i lewitacją. Nikt ich nie uczy, nie szkoli, nie mają swojego Yody, Gandalfa czy Vesemira – każdy z nich musi samotnie przemierzać Tatooine, Martwe Bagna i Temerię.

Jedni są zdania, iż owa samotność przyczynia się do osłabienia poetów, a w końcu i anihilacji; drudzy zaś, że bez samotności w ogóle nie byłoby poezji. Osobiście uważam, że to może być przykład miecza obosiecznego; przecież poezja lubuje się w paradoksach. Jedno jest pewne – choć samotność jest ważnym czynnikiem poetotwórczym, to na pewno nie wystarczającym; inaczej mielibyśmy na świecie kilka miliardów poetów… Tymczasem poetów jest coraz mniej i są oni coraz mniejsi. Jeśli twierdzicie, że to nie jest ich dramat, to sami jesteście największym dowodem przeciwko temu, co twierdzicie.

One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *