Okolicznościowe

Co ma być to będzie… Przeznaczenie?

Nie-na-temat

Na świecie pandemia wirusa SARS-Cov-2. Dwa ponieważ jeden to nic innego jak SARS-Cov, który wywołał epidemię SARS (ang. severe acute respiratory syndrome), czyli zespołu ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej w 2003 roku. A właściwie w 2002 r., z tymże władze Chińskiej Republiki Ludowej rozstawiły blokadę informacyjną i powiadomiły Światową Organizację Zdrowia (WHO) dopiero trzy miesiące od wykrycia pierwszych przypadków.

Siedzę więc w fotelu i myślę sobie, że w dość prosty sposób mogę się wstrzelić w pewną niszę rynkową, mianowicie napiszę krótki tekst nie-na-temat. Nie-na-temat koronawirusa, którego już wszyscy mamy dosyć. W żaden sposób nie bagatelizuję problemu, natomiast sądzę, że tak jak nie samym chlebem żyje człowiek, tak też nie od samego koronawirusa umiera. W następnych akapitach podzielę się tym, co w tym całym niespokojnym świecie daje mi jakiś dziwny, wewnętrzny spokój.

Kogo obchodzi moje życie?

Kogo obchodzi moje życie? Jestem takim szczęśliwcem, że mogę teraz wymienić po przecinku kilkanaście imion, za którymi stoją realni ludzie, którzy wolą abym istniał, niż abym przestał istnieć. Jednak to nie jest ostateczną odpowiedzią na pytanie – mogę przecież sobie wyobrazić, że w jakichś tragicznych okolicznościach wszystkie wymienione osoby giną i zostaję na świecie sam. Ktoś powie, że to nie tylko czarny, ale i mało realistyczny scenariusz… czyżby? A nawet jeśli, to wystarczy faktycznie abym zapadł na amnezję i nagle realnie jestem sam na świecie. Ponadto nie każdy jest takim szczęściarzem, niektórzy może mają tylko jednego bliskiego przyjaciela, córkę, syna, męża, brata, siostrę lub przyjaciela innego gatunku. Inni z kolei są sami – stale czy choćby przejściowo.

Ponadto – niezależnie od tego czy jesteśmy sami, czy towarzyszy nam ktoś miły – Wszechświat jest bardzo nieprzyjaznym uniwersum w jakim przyszło nam żyć. Jesteśmy bytami fizycznymi i dlatego podlegamy pod te same reguły gry co inne obiekty fizyczne. Prawa fizyki nie są życzliwiej usposobione względem mnie niż np. względem kamienia.

Nasza fizyczność jest jedną z bardziej unikalnych, bo jak na razie nie potwierdzono, aby gdziekolwiek indziej we Wszechświecie istniała taka materia fizyczna, która działa na rzecz samej siebie – co w skrócie nazwać możemy materią ożywioną. Oznacza to jednak, że podlegamy również tym samym regułom gry co inne organizmy na naszej planecie – czy nam się to podoba czy nie. Świat przyrody nie jest dla człowieka bardziej przyjazny niż dla zagrożonych gatunków czy ścinanych drzew.

Warto zauważyć, iż nie jesteśmy jedynie materią ożywioną, ale również świadomą i to świadomą na najwyższym ze znanych nam poziomów funkcjonowania. Inaczej mówiąc, wiemy coś o sobie, coś czego nie wie kamień i czego nie wie drzewo. Nawet w królestwie zwierząt zajmujemy szczególne miejsce i chociaż delfin oraz szympans są sprytnymi, samoświadomymi bestiami, to jednak wszystko nam podpowiada, że człowiek dysponuje jakimś szczególnym rodzajem tej zdolności, który wykracza daleko poza doświadczenie pozostałych ssaków.

To właśnie samoświadomość pozwoliła ludzkości wydać na świat dzieła geniuszy, takie jak: Fantazja Impromptu cis-moll op. 66 Fryderyka Chopina, Świątynia Pokutna Sagrada Familia Antoniego Gaudiego, Ogólna Teoria Względności Alberta Einsteina czy choćby język polski (autor nieznany; nie przyznał się). Jednak… ta sama samoświadomość jest również źródłem lęku egzystencjalnego. Czym jest lęk egzystencjalny?

To na przykład uczucie przemijania, szczególnie doświadczane w momencie śmierci kogoś bliskiego, własnej choroby śmiertelnej czy zwykłego starzenia się. To również pytanie o sens życia, które zadajemy szczególnie w momencie cierpienia (po co się męczyć?), albo wtedy gdy podejmujemy życiowe decyzje (takie jak wybór szkoły, pracy, partnera czy miejsca zamieszkania) lub gdy żałujemy dotychczas podjętych wyborów. Lęk egzystencjalny może objawiać się także pustką, uczuciem nicości, niepokojem, dezorientacją, niepewnością, wątpliwościami i jeszcze na kilka innych sposobów.

Jakby tego nie ujmować lęk egzystencjalny sięga do sedna naszego istnienia i wyzywa na pojedynek nasze poczucie sensu życia. W takiej sytuacji mamy w zasadzie dwa wyjścia – przejść obok, zagłuszyć lęk poprzez rutynę codzienności lub podjąć rękawicę rzuconą nam przez samoświadomość. Jeśli nie zadowalamy się potocznością podejmiemy się próby odpowiedzi na tzw. pytania egzystencjalne, musimy jednak pamiętać, że poszukiwania sensu są jak rejs po nieznanych wodach i nie wiemy gdzie ostatecznie dopłyniemy w naszych rozważaniach. Jeśli idzie o mnie to wolę jednak utknąć na środku morza pytań niż nigdy nie opuścić portu dnia powszedniego.

Coś musi być, Ktoś chyba jest nad nami…

 Jak zapewne większość z Was już wie, jestem teistą, co oznacza, że wierzę, iż istnieje jakiś rozumny Byt, który nie tylko stworzył świat, ale również w nim działa. W naszej kulturze ten Byt zwykło się nazywać Bogiem chociaż w rozważaniach egzystencjalnych wolę nie odwoływać się do języka religijnego. Religia kojarzy się bowiem z jakimś konkretnym obrazem Boga, a niejednokrotnie również z pewną organizacją religijną. Jednak w moim życiu religia nie jest tożsama z wiarą w istnienie działającego Stwórcy, tzn. że mógłbym nie utożsamiać się z żadną religią, ale dalej wierzyć w Stwórcę. Dlatego w dalszych partiach tego tekstu nie będę posługiwał się słowem Bóg, chociaż osoby wierzące mogą bez problemu korzystać z tej kategorii.

Prawdą jednak jest, że ludzie dzisiaj są coraz mniej religijni w tradycyjnym rozumieniu – młodzież i młodzi dorośli coraz rzadziej kontynuują wiarę rodziców i dziadków, a ci drudzy w zasadzie bardziej niż wiarę kultywują tradycję i politykę Kościoła. Jednak jedni i drudzy niejednokrotnie są skłonni powiedzieć, że Coś tam jednak jest, albo że Ktoś jednak czuwa nad nami. Skoro przypuszczamy, że jest, to możemy Go nazwać Bytem, a napisałem od wielkiej litery, bo jeśli ten Byt jest pierwszy i stworzył wszystko, to możemy założyć, że należy Mu się choćby formalny szacunek, taki jakim darzymy prawomocnie wybrane władze państwa czy wybitnych naukowców, artystów i sportowców. 

Oswoić Wszechświat

Jak już wspomniałem jesteśmy obiektami fizycznymi, biologicznymi oraz samoświadomymi, przez co borykamy się z trudnościami na tych trzech poziomach. Jednym ze sposobów oswojenia sobie chłodnego i nieubłaganego Wszechświata jest wiara w to, iż ma on dobrego, mądrego i skutecznego Stwórcę. Specjalnie nie używam teraz terminów zaczynających się od przedrostka wszech ponieważ będziemy mieli z nimi więcej problemów niż pożytku; a po co komplikować…?

Czy faktycznie taki Byt istnieje? Nie można tego udowodnić, bo gdyby można było to ludzie wierzący już dawno udowodnili tym niewierzącym i pojęcie ateizm czy agnostycyzm byłoby synonimem dzisiejszego płaskoziemiec czy antyszczepionkowiec. Jednak to, iż czegoś nie można udowodnić jeszcze nie jest wystarczającym powodem, aby w coś nie wierzyć. Wierzymy np. w to, że oprócz nas istnieją inne umysły, albo że nasze wspomnienia są autentyczne. Nie możemy jednak udowodnić tego, że w tej chwili nie dzieje się jeden wielki sen, tak jak to ma miejsce w naszych nocnych marzeniach sennych. Albo też nie jesteśmy w stanie udowodnić tego, że nie jesteśmy androidami z wbudowaną pamięcią wsteczną i właśnie w tej sekundzie zostaliśmy włączeni sądząc, że żyjemy już X lat, mając wgrane fałszywe wspomnienia.

Na jakiej więc podstawie rozstrzygnąć czy należy wierzyć w Stwórcę czy nie? Od pewnego czasu porzuciłem mrzonki o dowodzie na istnienie Boga – kto sądzi, że coś takiego istnieje, to zapewne nie poświęcił problemowi większej uwagi, albo obraca się tylko wokół ludzi już wierzących, co w sumie nie jest zbyt rozwojowe. Doszedłem do wniosku, że od swoich przekonań światopoglądowych wymagam spełnienia dwóch kryteriów – możliwości logicznej oraz praktyczności. 

Czy wiara ogłupia?

Zaznaczam, że chociaż porzuciłem poszukiwania dowodu na istnienie Stwórcy nie zaprzestałem rozmyślań o Nim. Moje wysiłki skupiły się na pytaniu: Czy mogę wierzyć w Stwórcę i jednocześnie być uznany za człowieka rozumnie myślącego? Pod wyrażeniem myślenie rozumne kryją się zazwyczaj trzy elementy: (1) logika, (2) nauka i (3) zdrowy rozsądek, zwany też potocznym doświadczeniem.

Chcąc utrzymać Tekst w pewnych ramach objętościowych nie mogę pozwolić sobie na wykazanie argumentacji w zakresie tych trzech aspektów rozumności. Mogę jedynie powiedzieć, iż moje dotychczasowe, dwuletnie badania doprowadziły mnie do wniosku, iż wiara w istnienie dobrego, mądrego i skutecznego Stwórcy jest możliwa. Nie ma przesłanek logicznych, naukowych czy płynących z potocznego doświadczenia, które kazałyby odrzucić taką wiarę jako niemożliwą (nielogiczną, nienaukową czy nie-zdroworozsądkową). Co więcej, oprócz tego, że mogę wierzyć w (takiego) Stwórcę dostrzegam pewną namacalną praktyczność takiej wiary. 

Czy wiara się opłaca?

Na czym polega owa praktyczność wiary w Stwórcę? Wracamy do pojedynku między mną a samym sobą, tzn. do lęku egzystencjalnego, którym zaraziła mnie samoświadomość. Czy moje życie ma jakiś cel? Czy moje życie ma jakąś wartość? Czy warto przechodzić trudy i cierpienia życia? Skoro wszystko w tym świecie przemija, to czy istnieje coś pewnego? Czy miłość jest warta cierpienia rozłąki? Czy jest nadzieja na lepsze jutro?

W zasadzie na każde z tych pytań (i jeszcze kilka, których mi się już nie chciało pisać) możemy udzielić pozytywnej, twierdzącej odpowiedzi. Jednym z dobrych sposobów jakie dotychczas poznałem jest wiara w dobrego, mądrego i skutecznego Stwórcę, Byt Pierwszy, który ma jakiś pomysł na ten świat. Weźmy na przykład obecną sytuację, czyli pandemię wirusa SARS-Cov-2. Za oknem panują dwa wirusy – biologiczny i społeczny, zwany także paniką. Podobno ktoś wczoraj pobił się w supermarkecie Biedronka, w Siedlcach… domyślam się, że oboje uczestnicy bójki robili zapasy na okres kwarantanny.

Chociaż nie jestem fanem paniki, to jednak trochę się tego wszystkiego obawiam. Skąd taki strach? Zawsze staram się założyć najgorszy możliwy scenariusz. I nie dlatego, że jestem jakimś pesymisto-nihilistą, nic z tych rzeczy. Po prostu nie lubię być zaskoczony przez okoliczności, a więc jeśli pomyślę i wyobrażę sobie najgorszy możliwy scenariusz łatwiej mi go będzie znieść, gdy faktycznie się ziści, a jeśli się nie wydarzy to znaczy, że mogę się jedynie pozytywnie zaskoczyć. W tym przypadku tej naszej pandemii trochę trudno pomyśleć dosłownie najgorszy scenariusz, bo wyobraźnia praktycznie jest w tym aspekcie nieograniczona… wystarczy przypomnieć sobie kilka filmów apokaliptycznych i postapo, aby nabrać respektu do niewiedzy jaka się przed nami rozciąga. I chyba to jest faktycznie źródłem mojego strachu – nie wiem do końca czego najgorszego się spodziewać.

W tym wszystkim jednak z pomocą przychodzi mi wiara w Stwórcę. Jeśli jest jakiś Projektant tego całego zamieszania, które zwykliśmy nazywać światem, albo życiem to dobrze byłoby od razu założyć, że jest dobry, mądry i skuteczny. Rozumiem, że największym argumentem ateistycznym jest zło na świecie oraz że kłóci się ono przynajmniej z jednym z tych trzech atrybutów. Jednak ja nie wierzę w Stwórcę bo tak trzeba, albo że nie jestem w stanie wyobrazić sobie świata bez Stwórcy. Wierzę, bo chcę wierzyć, ponieważ mam z tego wymierną korzyść.

Brak wiary w Stwórcę, czy Boga, wcale nie czyni świata lepszym, skala zła się nie pomniejsza, a ludzie z automatu nie stają się bogatsi, zdrowsi czy szczęśliwsi. Rozumiem, że w religiach mają miejsce różne niekonstruktywne zjawiska, czy nawet patologie – pamiętajcie jednak, że ja w tej chwili nie mówię o religii, a o samym przekonaniu, o wierze! 

Przeznaczenie?

Dobra, wracamy na ziemię – wokół mnie szaleje wirus i panika w obliczu których samoświadomość znowu wzbudza lęk egzystencjalny. Jednak w tej samej samoświadomości oprócz lęku istnieje również pojęcie dobrego, mądrego i skutecznego Stwórcy, który zaczyna równoważyć nierówną walkę pytań bez odpowiedzi. Jeśli istnieje, albo przynajmniej może istnieć taki Byt, który nad wszystkim czuwa i w jakiś niezrozumiały oraz niewidoczny sposób realizuje swój plan – zwany niekiedy przeznaczeniem – to ja chcę w taki Byt wierzyć. Oznacza to, że nie jestem w tym wszystkim sam, że Wszechświat nie jest już tylko chłodnym i niebezpiecznym miejscem, ale jest również pewnym zadaniem, równaniem matematycznym, placem budowy czy piłką w grze, której wynik jeszcze nie jest przesądzony. A czego potrzeba człowiekowi w trudzie życia jak nie właśnie nadziei?

Tak więc pomimo pewnego lęku, który jednak tu i ówdzie się odzywa, myślę sobie: Co ma być, to będzie. To znaczy, że ufam, iż ten Rozgrywający – dobry, mądry i skuteczny Projektant, Programista – obmyślił wszystko jak należy, a to co się dzieje wpisane jest w rachunek zysków i strat. Jeśli tak, to jest nadzieja, że summa summarum wszystko zakończy się najlepiej jak to możliwe. Z takim przekonaniem nie tylko łatwiej się umiera (jak sądzę), ale również łatwiej się żyje. 

7 komentarzy

  • Karol

    Nie można tego udowodnić, bo gdyby można było to ludzie wierzący już dawno udowodnili tym niewierzącym i pojęcie ateizm czy agnostycyzm byłoby synonimem dzisiejszego płaskoziemiec czy antyszczepionkowiec.

    Myślisz? Ja mam wrażenie, że niektórzy tak bardzo nie chcą wierzyć, że nawet gdyby taki dowód istniał, to by mu zaprzeczali. Co też przyznał sam Jezus:

    I odrzekł mu: Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą.
    BW – Ewangelia św. Łukasza 16 16:31

    Wg mnie bardzo trafnie powiedział. Skąd ta niechęć się bierze, to też jest dobre pytanie, ale niewątpliwie niektórzy są oporni na wiarę (nie wiem czy mogę powiedzieć wiedzę). Mój znajomy powiedział kiedyś, że nie jest stworzony do wiary. Czy to prawda? Czy nie każdemu zostało dane uwierzyć? Czy nie każdemu została dana taka możliwość? Ludzie nie chcę wierzyć z wygodnictwa i ze strachu. Takie dwa główne powody widzę. Raz, że “musiałbym zrezygnować z piwka i karkóweczki na grillu – ja tak bym nie potrafił” (nie chcę tym samym powiedzieć, że ewangelizacja powinna się na tym opierać, ale nie oszukujmy się – ludzie widzą postępowanie i je oceniają, nie da się od tego uciec, kiedy ty nie pijesz a oni piją). Dwa, że “rodzina by mnie zjadła”, “ja bym nie miał życia”, “lepiej się nie wychylać, tak już musi być”, “po co robić sobie kłopoty, teraz nie przyjmiesz księdza po kolędzie, a później papierek do chrztu będzie problem dostać”, “dziecko w szkole będzie wytykane, szykanowane” i wiele, wiele innych.

    Wracając do tematu. Czy potrzebujemy takiego dowodu – ponad wszelką wątpliwość? Dowodu matematycznego, empirycznego? Czy chcemy trafić do gremium naukowego czy zwykłych ludzi? Większość świata nie potrzebuje w/w dowodu. Zobacz ilu ludzi wierzy pomimo tego, że takiego dowodu nie ma. Czy liczymy na to, że gdyby taki dowód się znalazł, to pociągnął by za sobą falę wiary i rozprzestrzeniał się z mocą równą koronawirusowi? Myślę, że nawet wtedy znaleźli by się przeciwnicy. Wracamy więc do punktu wyjścia.

    Co do samego dowodu. Sam zastanawiałem i zastanawiam się nad takim dowodem i jeżeli już to skłaniał bym się w stronę biologiczno-ewolucyjną niż filozoficzną. Co sądzisz o dowodzie nie wprost? Czy taki dowód (będący de facto naukową metodą dowodzenia twierdzeń) mógłby zostać wykorzystany do dowodzenia istnienia Stwórcy?

  • Sensoholik

    Dzięki za przeczytanie i merytoryczny komentarz 🙂

    Niewątpliwie są ludzie, którzy widzą, iż są w błędzie jednak własnie z tych dwóch powodów nie podejmują decyzji na rzecz zmiany swojego przekonania: (1) strach lub (2) wygoda / komfort / zysk.

    Pytanie teraz, czy możemy założyć, że wszyscy ludzie, którzy nie wierzą w Boga wykazują taką właśnie nieszczerość względem prawdy? Czy możemy założyć, że każdy komu przedstawiono argumentację na rzecz istnienia Boga odrzuca ją albo ze strachu, albo z wygody?

    Sądzę, że takie twierdzenie nie tylko z założenia może być niesprawiedliwe, ale też trudne do dowiedzenia. Oczywiście jeśli przyjmiemy pewne aksjomaty, to będzie musieli przyznać rację temu twierdzeniu, ale empirycznie nie sposób to zweryfikować.

    A podążając za zasadą “Jaką chcielibyście aby wam ludzie czynili to i wy im czyńcie” ja wolę założyć (domyślnie) szczerość mojego rozmówcy niż nieszczerość. Owszem – w trakcie dyskusji to założenie jest przeze mnie (na ile potrafię) weryfikowane, ale z zasady staram się stosować “domniemanie szczerości” (per analogiam – domniemanie niewinności).

    To trochę jest tak, gdy ateiści chcą mi wmówić, że wierzę w Boga tylko i wyłącznie dla tego, że jestem słaby psychicznie, albo dlatego, że mnie urobiono w dzieciństwie, albo że boję się kary wiecznego piekła. Jeśli chcą wiedzieć dlaczego wierzę najuczciwiej byłoby po prostu zapytać się mnie i obdarzyć zaufaniem, że nie mówię wbrew temu, co naprawdę sądzę. Tak przynajmniej bym sobie życzył i stąd też sam staram się tak postępować (a czy mi to wychodzi, to już nie wiem 😀 ).

    Filozofka Louise Antony, ateistka, w wywiadzie z Garym Guttingiem (niedawno opublikowałem recenzję Książki G. Guttinga, gdzie można znaleźć ten wywiad) w ten sposób opisała wyżej wspomnianą kwestię: “Bezczelnością jest wmawianie komuś, dlaczego wierzy w to, w co wierzy, a jeśli chcesz się tego dowiedzieć, na początek go zapytaj. Poza tym niegrzecznie jest głosić, że za czyimiś przekonaniami kryje się jakiś czynnik psychologiczny, a nie zasadna racja. Jako upadła katoliczka dość często miewam z tym do czynienia: jak się dowiaduję – czasami od ludzi, którzy zaledwie mnie poznali albo nawet w ogóle mnie nie znają, tylko znaleźli mój adres elektroniczny – porzuciłam wiarę jedynie dlatego, że (a) zakonnice traktowały mnie zbyt surowo, (b) wolałam uprawiać seks, (c) nie chciało mi się wstawać w niedzielę, żeby pójść do kościoła. Sądzę, że mam uzasadnienie mojego stanowiska,
    a teiści zapewne sądzą, że mają uzasadnienie swojego” (G. Gutting, Wiara i filozofia…, s. 40-41).

    Z kolei mój fejsbukowy znajomy, ateista, napisał mi coś takiego:

    “Podążanie za dowodami dokądkolwiek nas prowadzą, zaprowadziło mnie do ateizmu, a zaczęło się od prostego przeczytania Biblii jeszcze jako wierzący. Nie żeby znaleźć w niej jakieś błędy, luki, nieścisłości. Po to by poznać dzieło swego Stwórcy. Uczciwie jednak nie dało się przejść obok tego bez wrażenia, że ta książka jest prymitywna. Nie tego spodziewałem się po bogu w którego ówcześnie wierzyłem. Ten prymityzm emanował tak mocno, że dziwi mnie to, że większość ludzi która czyta na co dzień Biblię od lat, znając ją na pamięć, od deski do deski, tego nie widzi”.

    I teraz czy to w przypadku Louise czy mojego znajomego trudno mi stwierdzić, że są w swoich wypowiedziach nieszczerzy – ani tego nie wyczuwam, ani też nic na to nie wskazuje.

    Mówiąc, że nie ma dowodu na istnienie Boga, bo gdyby był to by przekonał wszystkich, to wszystko zależy od definicji “dowodu”.

    Słownik Języka Polskiego podaje trzy możliwe definicje, z czego pominę teraz rozumienie na gruncie sądownictwa:
    1. okoliczność lub rzecz dowodząca czegoś, świadcząca o czymś;
    2. log. «skończony ciąg zdań uzasadniający prawdziwość danego twierdzenia».

    Jeśli więc rozmawiam z człowiekiem rozumnym (a mogę to ocenić przynajmniej w tym zakresie w jakim ja jestem rozumny) i szczerym (domniemanie szczerość, intuicja, obserwacja) oraz zainteresowanym tematem (przemyślał kilka kwestii, przeczytał ntt. książki czy obejrzał materiały video) i podaję mu pewne argumenty, a on podaje kontrargumenty, na które ja już nie mogę podać kontr-kontrargumentów (albo mogę podać, jednak o niskiej mocy przekonywania, więc w takim przypadku wolę nie podawać) to nagle się okazuje, że mój argument nie był dowodem.

    Oczywiście nie mogę założyć, że mogę po prostu nie znać dowodu i posługiwać się słabymi argumentami, ale gdyby jednak mądrzejsi ode mnie znali taki dowód to oni mogliby przekonać nie tylko mojego rozmówcę, ale mądrzejszych od niego naukowców i filozofów ateistów, a także ludzi niezwiązanych profesjonalnie z zagadnieniami światopoglądowymi.

    Tzn. jeśli nie istnieje taki argument, który miałby siłę przekonywania to znaczy, że nie istnieje dowód.

    Oczywiście istnieje coś takiego jak dowód nie wprost, albo dowód poszlakowy, jednak nie mają one mocy rozstrzygającej, tzn. przyznanie im racji, albo przyjęcie tego, czego dowodzą takie dowody odbywa się na rozumowaniu “pozadowodym”, albo inaczej mówiąc: opartym na nie-niepodważalnych podstawach.

    I teraz pytanie czy potrafimy “udowodnić” (zaczyna nam się błędne koło), że nasze “pozadowodowe” rozumowanie jest lepsze, niż “pozadowodowe” rozumowanie naszych dyskutantów? W mojej ocenie nie jest to możliwe. Tzn. możliwe jest, że nasi dyskutanci zmienią swoje “pozadowodowe” założenia, które służą do oceny argumentów poszlakowych i nie wprost, ale nie dlatego, że dysponujemy jakąś jedną i sprawdzoną metodą przekonywania. Może się tak zdarzyć, ale nie jako konieczne następstwo naszej apologetyki.

    Nie twierdzę przy tym, że człowiek wierzący nie może mówić o dowodzie swojej wiary – mówię jedynie, że w takim przypadku słowo “dowód” oznacza coś innego, niż zwykło się za pod tym słowem rozumieć. To, iż istnieją racje czy nawet dowody do utrzymywania subiektywnych przekonań nie jest logicznie tożsame, że może to służyć w dyskursie intersubiektywnym, w dowodzeniu i argumentacji podczas polemiki.

    Takie przynajmniej zdanie mam na chwilę obecną, wyrobioną pod wpływem obejrzenia nie jednej debaty ateizm-teizm, przeczytania o tym książki czy rozmowy z ateistami na forum ateistycznym, a także na podstawie rozmów z ludźmi wierząco-wątpiącymi.

  • co jest podobne do ospy

    Bardzo interesujący artykuł! Autor świetnie zilustrował, jak czasami trudno nam zaakceptować fakt, że niektóre rzeczy po prostu są nieodwracalne i przeznaczone. Warto czasami zdać się na los i zaufać, że wszystko, co ma się stać, zdarzy się w odpowiednim czasie. Ciekawe spostrzeżenia i inspirujące przemyślenia.

  • co co to za pierwiastek

    Artykuł jest interesujący i daje do myślenia. Autor porusza ważne zagadnienie dotyczące kontroli nad własnym życiem i akceptacji nieprzewidywalnych sytuacji. Cieszę się, że podkreśla się znaczenie skupienia na tym, co możemy kontrolować, zamiast marnować energię na próby kontrolowania nieuniknionych rzeczy. To daje poczucie spokoju i pozwala nam lepiej radzić sobie z niepewnościami. Ogólnie rzecz biorąc, artykuł daje pozytywną perspektywę na to, jak zmierzyć się z przeszkodami życiowymi.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *