O samobiczowaniu się chrześcijan
Wpis ten dedykuję Mai oraz Przemkowi.
Chrześcijanie lubują się w dołowaniu, umartwianiu, umniejszaniu swoim zdolnościom, wrodzonym predyspozycjom i własnej sprawczości w ogóle. Zazwyczaj postawa taka nazywana jest jako “chrześcijańska pokora” lub “skromność”, a tym, którzy ją przejawiają zdaje się, że wywyższają w ten sposób Boga.
Niestety z praktycznego punktu widzenia ten sposób myślenia jest błędnym kołem, z którego trudno się wydostać. Po raz kolejny dobre chęci okazują się nie wystarczające… Bo przecież takie ujmowanie samego/samej siebie (a pośrednio również i innych) prowadzi właśnie do stagnacji, upadku i marazmu. Nie jest to żadna tajemna wiedza, że to jak postrzegamy samych siebie jedynie wzmacnia ten obraz w rzeczywistości. Zapytajcie uczniów, którzy mają złą opinię nauczyciela… czy są zmotywowani do tego, aby cokolwiek zmienić w swoim postępowaniu? Oczywiście, że nie, nie są zmotywowani bo co by nie robili i tak będą ‘tymi złymi’.
Również z teologicznego punktu widzenia maniera samobiczowania psychicznego jest niedopuszczalna, ponieważ uderza nie tylko w człowieka, ale również w jego Stwórcę, Zbawcę oraz Przewodnika, czyli jednym słowem w Boga.
Stworzeni przez Boga
Pierwszym argumentem teologicznym przeciwko wspomnianej już postawie umartwiania i dołowania się, umniejszania swojej wartości oraz zdolności jest argument ze stworzenia. Skoro Bóg nas stworzył to umniejszając naszą własną wartość, zdolność i skuteczność obrażamy tym samym Boga; przecież
“wszystko, co uczynił było bardzo dobre” (Rdz 1,31).
Oczywiście niektórzy teraz powiedzą, że aktualny stan ludzkości jest grzeszny, upadły, a więc słowa te nie mają zastosowania. Trudno się z tym nie zgodzić, ale tylko w połowie. Przecież nadal jesteśmy Bożymi stworzeniami, co wychwala król Dawida w słowach:
“Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła” (Ps 139,14).
Nawet sam Bóg wskazuje, iż człowiek nie powinien umniejszać swoim możliwościom właśnie ze względu na Stwórcę:
“I rzekł Mojżesz do Pana: «Wybacz, Panie, ale ja nie jestem wymowny, od wczoraj i przedwczoraj, a nawet od czasu, gdy przemawiasz do Twego sługi. Ociężały usta moje i język mój zesztywniał». Pan zaś odrzekł: «Kto dał człowiekowi usta? Kto czyni go niemym albo głuchym, widzącym albo niewidomym, czyż nie Ja, Pan? Przeto idź, a Ja będę przy ustach twoich i pouczę cię, co masz mówić»” (Wj 4,10-12).
Uratowani przez Boga
Bóg nie tylko stworzył ludzkość (a więc pośrednio każdego człowieka), ale również oddał samego siebie na przyjęcie ludzkiej natury, odrzucenie, fałszywy proces, ubiczowanie, ukrzyżowanie i hańbę – a wszystko dlatego, że nie odrzucił ludzkości. W ten sposób dowiódł swojej nieuwarunkowanej miłości.
Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8).
Widzimy też ciekawy zabieg, który co do zasady powtarza się w listach Pawła z Tarsu, mianowicie, iż określenie “grzesznicy” stosowane jest jedynie do stanu chrześcijan sprzed ich nawrócenia. Apostoł Pogan dobrze wiedział, iż słowo staje się ciałem i nazywał wyznawców Jezusa z Nazaretu świętymi (np. święci w Koryncie).
Wróćmy jednak to istoty cytowanego tekstu – Bóg kocha ludzkość niezależnie od statusu wiary (wierzący / niewierzący, święci / grzesznicy). Dlaczego więc chrześcijanie lubują się w samobiczowaniu psychicznym? Dlaczego nie potrafią cieszyć się wartością jaką posiadają, a czego dowód dał Bóg umierając za nich?
Oto kolejny tekst na potwierdzenie tej tezy:
Wiecie bowiem, że z waszego, odziedziczonego po przodkach, złego postępowania zostali wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy (1 P 1,18.19).
Wychodzi na to, że ludzkość została odkupiona drogocenną krwią Chrystusa, co raczej wskazuje na dużą wartość jaką mamy dla Boga, niż niską.
W końcu sam akt Wcielenia Syna Bożego i przyjęcia natury ludzkiej nie tylko ukazuje uniżenie Boga, ale przede wszystkim wywyższenie człowieka (ludzkości). Jezus nie tylko przyjął naturę ludzką, ale również nie wstydzi się być nazywany naszym bratem:
Tak bowiem Ten, który uświęca, jak ci, którzy mają być uświęceni, z jednego [są] wszyscy. Z tej to przyczyny nie wstydzi się nazwać ich braćmi swymi, (…). Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli (Hbr 2,11-15).
Bóg mieszkający w człowieku
W końcu Bóg nie tylko jest Stwórcą i Zbawcą człowieka, ale również mieszka w nim. Szczególnie w wierzących (chociaż można powiedzieć, że w ogóle we wszystkich ludziach znajduje się jakiś zaczątek Ducha Bożego, który pobudza do dobra). Oznacza to, że tym bardziej nie należy wpadać w dołujący nastrój, nastawienie samokarzące za to, że w ogóle istniejemy.
Jeśli Bóg z nami, kto przeciwko nam? Dlaczego nie możemy radować się Bogiem w nas, poszukiwać Go i opierać w Nim swoją nadzieję? Chrześcijanie oczywiście powiedzą, że możemy, ale jak gdyby w odłączeniu od nas samych… tymczasem Bóg mieszka właśnie w nas. Jeśli dołujemy samych siebie lub (co gorsza) innych to kogo faktycznie dołujemy? Jeśli wmawiamy braciom i siostrom w Chrystusie ich niemoc, niezdarność czy słabość, to komu to ostatecznie przypisujemy?
Ano właśnie, samemu Bogu, który zamieszkuje tak w nas jak i w innych. W ten oto sposób pod płaszczykiem pokory i uniżenia wkradło się do chrześcijaństwa bluźnierstwo przeciwko Bogu-w-nas. Później napiszę nieco więcej komu zależy na tym, aby wierzący wpadali w dół przygnębienia, niemocy i praktykę samobiczowania się psychicznego. Wróćmy do tekstów.
W odpowiedzi rzekł do niego Jezus: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać (J 14,23).
Widzimy więc wyraźnie, że Ojciec i Syn mieszkają w wierzących. Czy można oddzielić to, co Boże w wyznawcach od tego co nie? Skoro Bóg nie tylko stworzył i odkupił własną krwią ludzi, to jeszcze w nich zamieszkuje… czy to faktycznie jest powód do gnębienia samego siebie i innych dookoła?
Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? (1 Kor 6,19).
Duch Święty jest trzecią osobą Bóstwa, pośrednikiem między jednostkowym człowiekiem a Bogiem, a Jego obecność jest tożsama z obecnością Syna i Ojca. Jak należy więc obchodzić się ze świątynią Ducha Świętego? Czy można ją obrażać? Poniżać? Upokarzać?
Np. Kościół Adwentystów Dnia Siódmego bardzo mocno rozwinął swoją doktrynę prozdrowotną w oparciu o ten tekst… Jednak czy chodzi tu tylko o nieodurzanie się? A co ze słownym niszczeniem psychiki? Co z dołowaniem siebie i innych?
Kolejny ciekawy fragment, tym razem od św. Piotra:
Tak samo Boska Jego wszechmoc udzieliła nam tego wszystkiego, co się odnosi do życia i pobożności, przez poznanie Tego, który powołał nas swoją chwałą i doskonałością. Przez nie zostały nam udzielone drogocenne i największe obietnice, abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury, gdy już wyrwaliście się z zepsucia [wywołanego] żądzą na świecie (2 P 1,3.4).
Apostoł Piotr mówi jeszcze dobitniej, że nie tylko Bóg zamieszkuje w człowieku, ale że człowiek wierzący staje się uczestnikiem boskiej natury! Jakie to mocne, a jakoś nigdy jeszcze nie słyszałem w swoim Kościele ludzi, jakkolwiek komentujących ten fakt – a wydaje się, że jest on godny co najmniej skomentowania.
Tak właśnie przedstawia się różnica między życiem bez Boga i z Bogiem, życiem sprzed nawrócenia i po. Paweł z Tarsu ukazuje tę prawdę przez pryzmat kategorii stworzenia, mówiąc:
Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto stało się nowe (2 Kor 5,17).
Oznacza to, że – przez analogię do stworzenia z Księgi Rodzaju – człowiek nawrócony jest bardzo dobry! Nie tylko nie powinien swoim zachowaniem wracać do starego życia, ale również sposobem swojego myślenia o samym sobie oraz o innych.
Na innym miejscu Apostoł Pogan wprost krytykuje ideę poniżania samego siebie:
Jeśli razem z Chrystusem umarliście dla “żywiołów świata”, dlaczego – jak gdyby żyjąc [jeszcze] w świecie – dajecie sobie narzucać nakazy: Nie bierz ani nie kosztuj, ani nie dotykaj…! A przecież wszystko to są rzeczy [przeznaczone] do zniszczenia przez spożycie – [przepisy] według nakazów i nauk ludzkich. Przepisy te mają pozór mądrości dzięki kultowi własnego pomysłu, uniżaniu siebie i nieoszczędzaniu ciała, nie dzięki okazywaniu jakiejś wyrozumiałości dla zaspokojenia ciała [grzesznego] (Kol 2,20-23).
Komu zależy na samobiczowaniu się chrześcijan?
No właśnie. Najprościej jest powiedzieć: diabłu, ale to tak jakby nic nie powiedzieć. Bo co to by miało oznaczać? W zasadzie tylko tyle, że umartwianie się psychiczne jest złe. Złe dla naszej psychiki, relacji z innymi ludźmi i relacji z Bogiem. Jednak sprawa jest poważniejsza.
Jest to pierwszy (ale na pewno nie ostatni) wpis z serii “Patologie religii” właśnie dlatego, że to religia zinstytucjonalizowana czerpie największe zyski z wykrzywiania prawdy o człowieku. Im bardziej upodli się ludzi – wierzących czy niewierzących – tym łatwiej będzie skłonić ich do przyjęcia oferty Kościoła, który dysponuje szerokim wachlarzem katalogu RÓB i NIE RÓB, co pozornie rozwiązuje problem bycia beznadziejnym śmieciem.
Skoro robię to a tamto… skoro wierzę w takie, a takie doktryny… skoro przynależę do takiej a takiej organizacji… to chyba nie jest aż tak źle ze mną… prawda? I wtedy przychodzi rugający perfekcjonizm, wypominający bicz na stworzenie Boże – głos rzekomej pokory i cichości serca: Ależ jest z tobą bardzo źle grzeszniku! Więcej! Więcej daj od siebie! Bardziej rób i nie rób… głośniej krzycz jak wierzysz i nie wierzysz… mocniej afirmuj swoją organizację… a i tak nie będziesz doskonały, ale może chociaż umrzesz mniej grzeszny…
Ciekawe jest to, że taka psychomanipulacja powoli się wyczerpuje, a Kościoły tego nie widzą. Tzn. widzą, że pustoszeją, ale oczywiście winni są ci zsekularyzowani, letni, nijacy niewierni Tomaszowie postmodernizmu konsumpcjonistyczno-hedonistycznego. Zawsze wina musi być po stronie tych Drugich, Innych, inaczej myślących, inaczej odczuwających, inaczej będących… nigdy po stronie świętej Matki, Kościoła. System nigdy nie jest zły. System pozwala funkcjonować systemowi. A błąd? “Błąd” trzeba wytępić, bo inaczej trzeba byłoby zmienić system, a na to Mr. Anderson nie może sobie pozwolić.
Zakończę, za świętymi apokaliptycznymi, westchnieniem: Jak długo Panie? Jak długo jeszcze będziesz słuchał tych głosów, które gaszą Ducha, studzą zapał i grzebią miłość? Skoro mamy innych kochać tak jak kochamy siebie, to Panie nie dopuść do tego… oszczędź chociaż ich. Amen.
4 komentarze
Piotr Kalaczyński
Wow, mocne i ważne myśli. Moje “no i jak tu się nie zgodzić?” tylko rosło w miarę czytania. Jest to bardzo smutny obraz rzeczywistości, ale niestety również w moim odczuciu prawdziwy. Nie wiem jaki Bóg ma plan na ten problem, ale z naszej strony pierwszym krokiem na pewno jest rozmawianie o nim i przyznanie, że w ogóle mamy taki problem.
Sensoholik
Dzięki Piotr za lekturę i komentarz. Tak, rozpoznanie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania… a co dalej? Sam bym chciał wiedzieć. Na pewno warto zacząć od siebie w rozumieniu tzw. zdrowego egoizmu, albo zasady bezpieczeństwo ratownika jest najważniejsze. Sami musimy wyrwać się ze spirali samobiczowania, aby móc pomóc innym. Nie jest to proste bo przecież Kościół nie jest jedyną przestrzenią, w której tego doświadczamy. Weźmy na przykład choćby system edukacji, w którym spędzamy najważniejsze lata naszego życia.
Trudno jest wyrwać się z marazmu i spirali cierpienia. Albo ktoś nam musi pomóc, albo musimy doświadczyć czegoś “wyrywającego”, od wewnątrz poruszającego czy przebudzającego. Niestety trudno takie doświadczenie wywołać, ono po prostu się przydarza zazwyczaj.
Najsmutniejsze jednak to, że Kościół powinien być bezpieczną przystanią, szpitalem, lecznicą albo pit stopem, gdzie można się zregenerować, wyleczyć, naładować…
Dam
Oj dawno takich bzdur nie czytalem. Autor mało wie o chrzescijanstwie. Samo wyrywanie cytatow z Biblii bez spojrzenia holistycznego jest już błędem poznawczym. Wiara katolicka jest dla ludzi wyksztalconych. To nie kwestia uczuć i emocji a nauki. Życzę wiary drogi Autorze.
Sensoholik
DAM – rozumiem, że wpis się nie podobał, ale argumenty podane w komentarzu to naprawdę niski poziom dyskusji. Pozdrawiam!