Rozum i wiara

Syzyfowa wiara

(Niebawem pojawi się tu wersja audio)

Ostatnio, podczas jednego ze spotkań kościelnych, gdy mamy w zwyczaju wspólnie czytać Biblię i rozmawiać o tym jak ją rozumiemy, pojawił się wątek wiary i wątpliwości. Ktoś przyrównał relację z Bogiem do wtaczanego kamienia, którego już czasem nie mamy siły wtaczać, ale ważne, abyśmy go podtrzymali – nawet stojąc, ale by nie spadł. 

To była czyjaś wypowiedź; spodobała mi się na tyle, że lekko ją zmodyfikowałem, żeby nie powiedzieć – urealniłem, bo przecież każdy miewa chwile słabości i staczania się…

Czy w chrześcijaństwie istnieje pojęcie sukcesu?

Załóżmy na chwilę, że Bóg jest na szczycie góry, a kamień to wiara, którą należy wtaczać – nie wygląda to zachęcająco, chociaż dość prawdziwie. Być może dlatego społeczeństwo Zachodu coraz częściej odpuszcza ten kamień i wspina się bez obciążenia… inni z kolei poddają się, stają w miejscu lub w ogóle schodzą, a nawet rzucają się w przepaść 🙁

Na czym polega sukces chrześcijański? Tylko realnie proszę. 

Nie mam teraz na myśli idealistycznych fantazmatów utopijnego, pietystycznego i kościółkowego towarzystwa adoracji świętej maski. Realnie – o co tak naprawdę idzie w wierze? Kiedy możemy o sobie powiedzieć (o innych lepiej się nie wypowiadać, bo co nam do tego?), że dobrze nam idzie? Że w takim, a nie innym stanie, chcielibyśmy zostać do końca naszych dni?

Jedną z naturalnie nasuwających się odpowiedzi – dla kogoś, kto (jak ja) został urobiony pod purytański model wychowania z epoki wiktoriańskiej – jest ta, że przecież nie można powiedzieć “To jest to!”, albo “Jest dobrze”, albo “Osiągnąłem sukces w życiu duchowym”. To byłoby oznaką pychy, a to największy i pierwszy grzech. 

Co najgorsze, jako osoba urobiona, nie mogę się z tym nie zgodzić 😀

Zgadzam się, że nie należy zadowalać się tym, co jest i poprzestawać w rozwoju duchowym. Kto stoi niech uważa, aby nie upadł – mówi Paweł z Tarsu – albo też, niech nikt o sobie nie myśli więcej, niż należy. Moje pytanie jednak nie dotyczy tego czy ja teraz “stoję” czy “upadłem”, albo czy należy o sobie myśleć bardziej optymistycznie niż faktycznie jest. 

Zastanawiam się po prostu nad tym co to oznacza “stać” w rozumieniu chrześcijańskim. Apostoł zakłada, że może tak być, że w naszym życiu przeżywamy okres wzrostu duchowego. Nie mówi, że nie można stać, albo że jest to niemożliwe, czy może jakieś niepoprawne religijnie. Paweł z Tarsu mówi “kto STOI, niech uważa…” – a więc nie mówi: “Kto o sobie sądzi, że stoi”. To znaczy, że jest taki stan, w którym dobrze jest być. Pytanie czym jest faktycznie ten stan? 

Czy jest to stan lewitowania 0,5 m nad ziemią? 

A może 40. dzień postu wodnego? 

A może ukończenie czytania roku biblijnego (taki plan czytania Biblii, aby przez rok przeczytać ją całą)?

 

Wiara jako sukces

Podane na początku poprzedniego akapitu założenie jest (oczywiście) wstępne. Spróbujmy inaczej.

Dlaczego by ograniczać Boga do istnienia jedynie na szczycie góry? Czy nie jest tak, że jest On wszechobecny? Psalmista Dawid mówi, że nawet jeśli uda się do krainy umarłych, to nawet tam jest z nim Bóg?

Bóg nie jest gdzieś. Jest wszędzie. Jest na szczycie, na półce skalnej, na szlaku, w kosodrzewinie, na dole u podnóża góry i w dolinie. Dla uproszczenia analogii – przyjmijmy na chwilę, że Bóg jest górą i nawet pozostawanie na dole nie powoduje tego, że jesteśmy pozostawieni “bez Boga”. Choć zapewne dobrze jest być na szczycie… 

Kamień niech będzie, jak był – że to jest wiara

Tak więc o co chodzi z tym całym wtaczaniem kamienia na górę? Po co to robić, skoro Bóg – jako góra – sięga samego podnóża? Spróbujmy nie odpowiadać na to pytanie, tylko spojrzeć nieco inaczej na ten problem kamienia i góry.

Nikt nie powiedział, że…

  1. …kamień musi być wielki. Może gdy ktoś ma wielką wiarę to faktycznie, ma i wielki kamień. Ale ten, który ma małą wiarę zaczyna z małym kamykiem. Może go nawet na początku schować do kieszeni płaszcza. 
  2. …na szczyt mamy/możemy dotrzeć za życia. Ważny jest kierunek i to, aby nie spaść w otchłań, nie zaś to, kto będzie pierwszy na szczycie. 
  3. …podróż polega jedynie na wspinaniu się wzwyż. Niejednokrotnie jest tak, że szlak prowadzi w dół, aby potem móc dotrzeć tam, gdzie nie byliśmy się od razu wspiąć. Czasem trzeba zawrócić i obrać łagodniejsze podejście. No i odpoczynek – jeśli ta wyprawa ma trwać nasze całe ziemskie życie, to warto zaplanować i praktykować odpoczynek (hebr. szabat). Przestaje, a nawet cofanie i schodzenie są naturalnym elementem procesu wspinaczki (przynajmniej w zrozumieniu laika, jakim jestem). 
Wróćmy do pytania o sens – po co zatem w ogóle jeszcze kłopotać się z jakimś kamieniem, choćby w kieszeni płaszcza? Kamień – o ile mamy z nim kontakt (!) – pozwala nam poczuć górę; szczególnie podczas postojów. Wiara nie jest potrzebna do obecności Boga – On istnieje i przenika wszystko niezależnie od naszej wiary czy niewiary. Jednak to właśnie przez wiarę możemy wyczuć Boga, tak jak wyczuwa się nachylenie poprzez wpychanie kamienia, czy choćby jego wnoszenie na szczyt. W tej analogii sukcesem chrześcijańskim jest stałe utrzymywanie kontaktu z kamieniem, z wiarą. Nawet jeśli nie jesteśmy na szczycie, nie posuwamy się w takim tempie jak to sobie zaplanowaliśmy (lub inni współpodróżnicy by sobie tego życzyli), nawet jeśli błądzimy lub staczamy się, ważne, abyśmy nie tracili kontaktu z kamieniem – tzn. abyśmy to robili z wiarą!

O tym, czym ta wiara jest, nie tylko już pisałem, ale jeszcze wiele można by pisać. Teraz podsumujmy jedynie naukę płynącą z analogii wierzącego Syzyfa. Nie chodzi o szczyt, a nawet o podróż. Ważne, abyśmy pamiętali o podróży i o tym, że jest jakiś szczyt – a o tym najlepiej przypomni nam właśnie kamień uwierający w kieszeni, zaciśnięty w dłoni lub podparty z całej siły dwoma zmęczonymi ramionami człowieka – wiara. 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *